ZŁEGO KONIEC

 

Wszystko powoli przemija. Mimo, że w wojsku czas płynie bardzo wolno, to jednak płynie. Malutkimi kroczkami zbliża się czas końca służby. Prawdą jest i odczuliśmy to na własnej skórze, że im bliżej końca tym czas płynie wolniej. Wydawać by się mogło, że tak być nie powinno, lecz każdy kto w wojsku był prawdę tę potwierdzi.

Tak się złożyło, że moja fala wychodziła w lipcu, czyli w połowie trwania poligonu. W związku z tym, że wiedzieliśmy o tym, że na poligon nie pojedziemy, mieliśmy nadzieję, że może to spowodować nasze wcześniejsze wyjście do cywila. Tak się jednak nie stało. Zgodnie z rozkazem musieliśmy siedzieć do końca.

W jednostce rozpoczął się okres przygotowania do poligonu, który tym razem miał odbyć się nad morzem. Moi falowcy i ja przyglądaliśmy się z satysfakcją tym przygotowaniom, wiedząc, że tego poligonu już nie zaliczymy. Wyjazd miał rozpocząć się, jak to w zwyczaju wojskowym bywa, wcześniej rano. Skończyło się na wczesnej pobudce. Nasi koledzy biegali po plecaki i broń, by do wieczora przesiedzieć w wagonach transportu wojskowego.

My nie musieliśmy się zrywać z łóżek, ale wstaliśmy, bo chciała się z nami pożegnać kadra. Pożegnanie jak pożegnanie - parę słów i uścisków ręki. Potem było śniadanie i pożegnaliśmy się z naszymi kolegami. Po ustawieniu się w kolumnę ruszyli na stację, gdzie mieli załadować się na wspomniany wcześniej transport kolejowy.

Nasz dowódca na odchodne zaproponował nam jeszcze służbę nadterminową, na co zareagowaliśmy śmiechem. Cóż, ten facet żył w innym świecie. Zostaliśmy sami w jednostce. Kilkudziesięciu żołnierzy i kadry zawodowej. Jeszcze na koniec wlepiono nam służby, ale były one sztukowe, więc jakoś to przeżyliśmy. Do końca miał z nami zostać nowy chorąży, który stwierdził, że możemy robić co nam się żywnie podoba, tylko żebyśmy nie podpadali. Taki układ nam się podobał, ale idylla nie trwała długo. Wyżsi przełożeni stwierdzili, że nie możemy się nudzić i w związku z tym wymyślano nam jak jakieś bzdurne zajęcia typu grabienie trawników, czy porządkowanie złomowiska.

Oczywiście, nie wkładaliśmy w to całego serca, co było powodem wielu zadrażnień, ale jakoś udawało nam się w końcu wychodzić obronną ręką. Tak mieliśmy spędzić trzy tygodnie. Na dwa dni przed naszym wyjściem zaczeliśmy już namacalnie odczuwać, że w końcu wychodzimy do cywila. Rozpoczęły się spotkania pożegnalne, informacyjne itp. Musieliśmy wysłuchać księdza, prawnika i dowódcy jednostki. Nie były to zbyt ciekawe spotkania, ale my już myśleliśmy o nadchodzącej wolności. Na stołówce zabrzmiały nasze pojedyncze puknięcia, co wkurzało niektórych koni. Zaczęliśmy wpisywać się na chusty.

* * *

Mimo, że przeszedłem wszelkie szczeble hierarchii falowej, sam na koniec wyszedłem bez chusty. Było to spowodowane wieloma względami, nad którymi nie chciałbym się tutaj rozwodzić. Opiszę pokrótce tę część tradycji korzystając z własnych obserwacji i z pracy [5].

Każdy element chusty, czyli każda część rysunku na chuście ma jakieś znaczenie. Artykuł [5] opisuje niektóre zależności: "(...) U góry, na środku, duży napis "REZERWA" w kolorach fali (...). Na tej samej wysokości po lewej stronie [znajduje się np.] "W'92" czyli wiosna `92 - czas poboru, a z prawej termin wyjścia - "J'93". Pod spodem - "CYWIL", a niżej wybrany przez żołnierza obrazek. W lewym górnym rogu (...) rysuje się herb najbliższego miasta, a wzdłuż lewego boku chusty nazwę miejscowości, w której stacjonuje jednostka. Po drugiej stronie umieszcza się herb i nazwę rodzinnej miejscowości właściciela chusty. U dołu wpisuję się 540 (liczba odsłużonych dni w wojsku) i symbol korpusu.

Saperzy rysują wybuchającą minę, czołgiści czołg, a obrona przeciwlotnicza dwie skrzyżowane rakiety. Niektórzy w tym miejscu wpisują gotykiem "THE END", podkreślając koniec służby, którą w falowym żargonie nazywają "SYFEM". Większość napisów pisze się gotykiem (...). W latach osiemdziesiątych gotyk ustąpił częściowo miejsca solidarycy, ale potem znów stał się obowiązującym kanonem. Jeżeli ktoś był w anclu, czyli wojskowym areszcie, to każdy dzień zaznacza na chuście gwiazdką. Niektórzy mają na chuście całe niebo. W wojsku, inaczej niż w cywilu, kto przesiedział w areszcie, budzi szacunek (...). Każda chusta obszyta jest dwoma rzędami frędzli (...) z pomponem na każdym rogu, także w odpowiednim kolorze. Frędzle się lekko przycina i czesze pod wodą, żeby się wyprostowały i zrobiły puszyste. Pompony robią zwykle matki lub dziewczyny.

Ostatnio wśród rezerwistów zapanowała moda na "miśki". Zamiast pomponów przyszywają niewielkie pluszowe maskotki w kolorze fali(...)." Większość tych informacji jest prawdziwa, z tym że jeżeli ktoś był na szkółce wojskowej, wtedy ten fakt też jest zaznaczony na chuście (rysuje się herb miasta w którym mieściła się szkółka). Inne odznaki korpusu to między innymi: korpus remontowy - tzw: "uśmiechnięty francuz", czyli część trybu w dolnej części i klucz francuski w górnej; korpus kwatermistrzowski: skrzyżowany łan zboża z karabinem; czy korpus służb technicznych: dwie skrzyżowane armaty z kulą armatnią pośrodku (tzw. armaty z jajem). Także rysunki są różne, choć generalnie symbolizują one radość posiadacza chusty z powodu odzyskanej wolności. Mogą one przedstawiać rysunki rodem z fantasy, uzbrojonych facetów a'la Rambo, scenki krajobrazowe, zakochane pary, czy też nagie panienki. Tło całej chusty jest również odpowiednio falowo malowane, a w wolnych miejscach pojawiają się wpisy współtowarzyszy. Kumple z mojej kompanii w zdecydowanej większości kupili chusty, które parę miesięcy wcześniej zostały zamówione u odpowiednich osób. Chusty były ciekawe i profesjonalnie zrobione, choć wzorów było tylko kilka, co było powodem dublowania się chust. Kilku ludzi z jednostki zdecydowało się zrobić chusty samodzielnie. Technik robienia chust jest kilka. Zawodowo zajmujące się grupy, które co jakiś czas odwiedzają koszary i zbierają zamówienia wykonują chusty w technice sitodruku.

"Chałupnicze" metody polegają na wykonaniu szkicu ołówkiem, lub czarną kredką, a następnie kolorowaniu kredkami z odrobiną wody zmieszaną z np. wodą kolońską. Bardziej artystyczną metodą jest haft. Na szkółce miałem kaprala, który zdecydował się na wykonanie chusty tą techniką. Mógł sobie na nią pozwolić, gdyż kaprale na szkółce mają bardzo dużo wolnego czasu. Zamówienie chusty wiąże się z wydatkiem, który zamyka się w granicach 250 - 500 tys. zł. (dane z 1993). Potem jeszcze trzeba wydać pieniądze na frędzle i włóczkę na pompony. Zdarza się, że zlecenie wykonania chusty otrzymuje młody, który zdradził się zdolnościami graficznymi. Ma wtedy możliwość zadziobania, a co się z tym wiąże zwolnienia z wieczornego sprzątania. Wielu ludzi, nie będąc nigdy w wojsku, dziwi się po jaką cholerę wychodzący do cywila zakładają na siebie te kolorowe, czasem śmieszne, pomalowane prześcieradła ? Trzeba sobie tutaj uzmysłowić, że ludzie którzy są w wojsku, bardzo długo czekają na chwilę, kiedy będzie można założyć chustę i wyjść z jednostki. Aż półtora roku tęskni się do wolności i tym symbolicznym gestem potwierdza się spełnienie marzenia o skończeniu swego rodzaju męki. Nie można więc potępiać tej tradycji, tak jak nie można potępiać innych tradycji, które stwarza człowiek, bowiem zawsze coś chce się przekazać innym, czy to radość czy smutek. Tutaj oczywiście pokazywana jest radość i tak należy patrzeć na ludzi, którzy wychodzą z pociągów (może nie zawsze o własnych siłach) i udają się do swoich domów. Takiej radości bowiem w życiu jest bardzo mało, radości szczerej i wylewnej. Ci ludzie, w dzisiejszych, bardziej pokojowych czasach, doceniają przywilej człowieka jakim jest wolność.

* * *

Dzień wyjścia. Dzień na który czeka się bardzo długo. Od rana trwają ostatnie rozliczania, podpisywania obiegówek. Później siedzimy w pokojach i nie możemy uwierzyć, że to już koniec. Wspominamy. Około południa odbywa się ostatni obiad z dowódcą jednostki, potem udajemy się po odprawę do kasy. Na biurze przepustek dostajemy dowody osobiste i książeczki wojskowe. Jesteśmy wolni.

* * *

Dotrwałem końca. Po wyjściu jeszcze długo miałem wrażenie, że jestem tylko na przepustce i będę musiał wrócić. Na szczęście to już tylko zły sen. Po kilku miesiącach zapomniałem o wojsku, zwłaszcza o przeżyciach negatywnych, o nieprzespanych nocach, o użeraniu się z kadrą, o pijackich libacjach... Wojsko jest grubą kreską, która oddziela brutalnie nasze życie na dwie części. Już nigdy nie będzie tak jak przed wojskiem. Na większość rzeczy będziemy patrzeć inaczej. To, czy się zmieniliśmy się, zależy w dużym stopniu od naszego charakteru, od nas samych, a także od szczęścia, lub jego braku. Dla tych, którzy mają przed sobą bliską perspektywę pójścia do wojska niech pomocne staną się te słowa napisane w [6]:

[...] A jak już do wojska człowiek się dostanie... Cóż, można to uważać za półtora roku wyjęte z życiorysu. Można cierpieć, być poniżanym "kotem", a później odgrywać się na kolejnym roczniku już jako "stare wojsko". Można zejść na psy. Ale można także zdobyć zawód [mowa o służbie nadterminowej - przyp. autora], nie troszcząc się o utrzymanie w dobie bezrobocia. I można znaleźć kumpli, prawdziwych przyjaciół na całe życie. Każdemu zaś poborowemu można zadedykować stare chińskie przysłowie: "Jak już spadłeś do piwnicy, to przynieś stamtąd kartofle."